sobota, 1 marca 2014

Chapter Three

~*~

Katherine położyła małe dziecko w pustym pokoju Lucy do łóżeczka. Chciała to jeszcze wszystko przemyśleć, iż nie chciała źle zdecydować o losie czyjegoś malucha. Zamknęła drzwi i zmierzając w stronę sypialni zauważyła przez okno wpatrującą się czarną postać. Była ona rozmazana przez krople wody spływające po szybie. Zagżmiał piorun uderzający w stare drzewo. Kath zamarła z przerażenia. Spod długiego płaszcza widać było chude nogi, z kaptura wychodziły długie kruczo-czarne włosy, beznamiętny wyraz twarzy oraz zimny wzrok. Całe ciało kobiety przeszył dreszcz. Gdy otworzyła zamknięte na chwile powieki nikogo już tam nie było. Może to ta kobieta? Otworzywszy brązowe drzwi czuła się dziwnie, inaczej niż zazwyczaj. Jej samotne, monotonne i szare życie mogło się zmienić w ułamku chwili, mogła już nie być sama w tym dużym domu. Nie chciała się czuć odpowiedzialna i wybierać los dla tego dziecka, ale co się stanie to się nie odstanie. Położyła się powoli z bólem kręgosłupa na dużym,  dwuosobowym, czerwonym łóżku, które było w kształcie koła. Zamknęła szczypiące oczy i zasnęła. Dom brunetki był karmelowo-beżowo-brązowy. Przestrzeń była otwarta, duże pałacowe schody na środku, spore okna, które ukazywały szary las otaczający dom dookoła. Posesja Carter'ów - bo tak na nazwisko miała ich rodzina - różniła się od innych z tej okolicy. Ich zadbane i kolorowe podwórko było jedyne usłane pięknymi kwiatami, dom bardziej wesoły niż inne. Lecz z roku na rok ogród stawał się coraz bardziej obumarły i obschły.
            
                                                                            ~*~
                     
Dziś minął rok od podjęcia decyzji o małym podrzutku, rok od oddania dziewczynki do domu dziecka. Tak, Katherine nie zdołałaby jej pomóc. Ośrodek, który wybrała był według jej zdania dobrym miejscem z ludźmi, którzy dobrze zaopiekowaliby się dzieciną. Nie wybrała pierwszego lepszego, oj nie. W tym domu dziecka dorastała siedmioletnia brunetka o imieniu Weronika. Została ona porzucona przez matkę dnia 13 sierpnia 1963 roku, w dzień 7 urodzin młodej dziewczynki. Trzynastego okazał się pechowym dniem, tego dnia co roku Weronika siadała wieczorem ze świeczką na parapecie, patrząc czy jej mama wróci. Z roku na rok miała coraz mniej wiary przez co w wieku czternastu lat nosiła w sobie nienawiść,  żal i pogardę, którą czuła całym sercem do matki. Lecz rok później dom dziecka odwiedziła młoda para, piękna kobieta wraz z masywnym mężczyzną. Jako jedyna Weronika nie stawiała się na odwiedzinach tylko siedziała na parapecie, na którym spędzała całe godziny, dnie, lata. Para przypadkiem wszedła do jej pokoju, na ścianach były kolorowe rysunki, ale nikt nie widział że z boku szafy wystaje kawałek papieru.  Za dużą, niebieską szafą wisiały czarne, przerażające obrazki. Ilustrowały morderstwa, ból i zło. Pewnego razu dziewczynka strasznie się wściekła i zdjęła rysunki. Spadła na kolana patrząc zapłakanymi niebieskimi oczami na wyryte kreski na ścianie. 14600 kresek, 2920 dni, 8 lat. Kobieta przywitała się z Weroniką. Dwa dni później Weronika trafiła do domu po 2922 dniach ktoś w końcu ją pokochał. Tego dnia to już nie była Weronika, lecz Katherine.
                                                                           ~*~
Bosz... krótki, krótki, za krótki! :( przepraszam. Tyle tych cyfr. Rozdział mi się nie podoba ale no cóż. Zostawiam opinie wam. Zaskoczeni? O to chodziło. Następne juz będą dłuższe :) Stuknęło nam 1000 wyświetleń <3
Pozdrawiam :)